Cieszy się, że ciężar ostatniego biegu spadł na niego. Chciałby znowu jeździć z jednym zawodnikiem

Arkadiusz Szymański ma za sobą pierwszy sezon spędzony w barwach TSŻ-u Schoenberger. Gnieźnianin bardzo dobrze wpisał się w obraz toruńskiej ekipy, ba został nawet jej kapitanem.

Popularny „Heniu” miał spory wkład w wywalczenie przez podopiecznych Pawła Cegielskiego złotego medalu CS Superligi. Wychowanek GKS Orła wykręcił w tym sezonie średnią 3,436 pkt./bieg, złożyło się na to 218,5 punktu i 22 bonusy w 70 biegach. Tegoroczne rozgrywki były udane dla Arkadiusza Szymańskiego, który zdobył brąz Indywidualnych Mistrzostw Polski oraz zajął drugie miejsce w Indywidualnym Pucharze Polski kategorii A. Gnieźnianin zdobył też srebro w Drużynowych Mistrzostwach Europy wraz z reprezentacją.

Gdyby ktoś miał wyreżyserować dwumecz finałowy w CS Superlidze, to tylko i wyłącznie Alfred Hitchcock. W jego ramach odbyły się 32 bieg, jednak o końcowym losie zdecydował ostatni wyścig. Podczas którego Arkadiusz Szymański pewnie zamknął jadącego z pierwszego pola Pawła Kozłowskiego. Czy takiego scenariusza spodziewał się główny aktor tego wydarzenia? – Myślę, że każdy oczekiwał na widowisko, które pójdzie w jedną ze stron. Jeśli chodzi o mnie, to chciałem coś udowodnić. Jestem przeszczęśliwy, że ciężar ostatniego biegu spadł właśnie na moją osobę. Warto pamiętać, że to sukces całej drużyny o który walczyliśmy od kwietnia – mówi nam Arkadiusz Szymański.

„Heniu” od lat jest związany ze sportem w Grodzie Lecha, nie tylko jako speedrowerzysta, ale także jako kierownik jednej z miejscowych siłowni. Regularnie widuje zatem wiele osób, które trzymały kciuki za Aseko Orzeł. Z jakimi reakcjami się spotkał? – W większości były pozytywne. Część pogratulowała, część w żartach puściło jakąś zaczepkę. Cieszę się, że wielu znajomych i kibiców nie odwróciło się ode mnie po zmianie barw – relacjonuje kapitan TSŻ-u Schoenberger.

Za Arkadiuszem Szymański już ponad pół roku funkcjonowania w naszym klubie. Czy coś go zaskoczyło przez ten czas? – Nie można powiedzieć, że TSŻ był dla mnie przysłowiowym kotem w worku. Znałem dobrze większość składu, zaś prezesa oraz trenera odkąd zacząłem jeździć na speedrowerze. Organizacja klubu na wielki plus, każdy ma swoje obowiązki. Skład jest bardzo młody, atmosfera jest jak w każdym klubie.

Jedyną tegoroczną wpadką śmiało, można nazwać występ Arkadiusza Szymańskiego w Indywidualnych Mistrzostwach Europy. Lider torunian był jednym z kandydatów do walki o medale ME. Niestety odpadł w deszczowym półfinale – Podsumowując sezon, to angielska wpadka dała mi kolejnego kopa. Chyba dobrze się stało. Półfinał sprowadził mnie na ziemię – pokazał miejsce w szeregu. Formą byłem gotowy na finał, a nawet na medal. Jednak to nie było tego dnia najważniejsze. Po ME zmieniłem zupełnie swoje podejście do sportu. Nakładając sobie kolejne wymagania, coraz mocniej zaciągałem hamulec ręczny w machinie, która na ME się zacięła – opowiada „Heniu”.

Żadną tajemnicą nie jest, iż Arkadiusz Szymański traktuje Mikołaja Menza niczym swojego młodszego brata. Panowie tworzyli też legendarne „Turbo Twins”. Czy „Pan Areczek” chciałby reaktywacji tego duetu? – Oczywiście, że tak! Mikołaj to zawodnik z absolutnego topu. Ułożony młody chłopak, do tego ambitny. Przerasta mnie talentem dwukrotnie. Wiem, że obaj zyskujemy na swojej obecności w jednym klubie. W tym roku się pogubił, ale to kwestia błędu technicznego, który już naprawiliśmy. Błąd wziął się, od delikatnie mówiąc „specyficznego” toru w Gnieźnie. Niestety, nie jest to jedyny zawodnik z Gniezna, który popełnia ten błąd. W Toruniu służyłem swoją pomocą na treningach. Rozwój Kuby Sawińskiego oraz Fryderyki Wojciechowskiej, to nie kwestia przypadku a ciężkiej pracy. Umiejętności posłuchania rady, mimo swoich wcześniejszych przekonań czy nawyków. Mam nadzieje, ze TSŻ skorzystał na mojej obecności w klubie – komentuje posiadacz największych stóp w speedrowerze.