Paweł Cegielski: Nie planujemy nerwowych ruchów na giełdzie transferowej

Z brązowym medalem Drużynowych Mistrzostw Polski zakończyliśmy sezon 2024. O tym, co działo się w minionym sezonie w Grodzie Kopernika, o kontuzji Arkadiusza Szymańskiego, transferach i przyszłości rozmawialiśmy z menedżerem naszej drużyny – Pawłem Cegielskim.

Konrad Cinkowski: Ryszard Rynkowski w jednym ze swoich największych hitów śpiewał, że dziewczyny lubią brąz. Dla TSŻ-u ten wywalczony w tym roku jest dopiero czwartym w historii i osiemnastym medalem Drużynowych Mistrzostw Polski. Co możesz powiedzieć o ostatnich rozgrywkach na ligowym podwórku?

Paweł Cegielski, wiceprezes i menedżer TSŻ-u Toruń: Wywalczony to mocne słowo, ja bym użył – przegrany. Generalnie to historia naszych brązowych medali, poza tym z 2021 to raczej batalie przegrane, niż powody do dumy. I nic tego nie usprawiedliwia do końca, ani poważne kontuzje, które praktycznie na cały sezon wyeliminowały Arka Szymańskiego, ani te mniejsze, które co jakiś czas odbierały mi zawodników na poszczególnych meczach. Zresztą drużyna była jedną nogą w finale rozgrywek do połowy meczu w Lesznie. To, co się potem stało to już najlepsze pytanie do moich podopiecznych. Nie zrzucam oczywiście odpowiedzialności z siebie, ale w danym dwumeczu wydawało mi się, że wszystko, co przerobiliśmy do tego czasu mamy już za sobą, pod kontrolą i jedziemy po finał zgraną i silną paką. Nie z jakąś bezczelną pewnością siebie, po prostu widząc to, czego w ostatnim czasie dokonali zawodnicy. Trudno. Niech to będzie nawozem pod sezon 2025.

– Z drugiej strony lepszy brąz na szyi, niż na… 
– Zawsze lepszy medal niż nic, ale niedosyt zostaje. Medal medalowi nierówny, czasem to ziszczenie marzeń jeśli jadą o niego ekipy, które się tego nie spodziewały (vide 2021), a czym innym jest to w przypadku ekip, które celowały wyżej do samego końca.

– Czy jest taki moment tego sezonu, który uważasz za kluczowy dla dalszych losów TSŻ-u w walce o mistrzostwo Polski?
– Wszystko ma swoje korzenie jeszcze w sezonie 2023. W wewnętrzne sprawy klubowe nie będę nikogo wtajemniczał, bo często to sprawy prywatne i dla opinii publicznej niepotrzebne. Ja sam nie byłem w stanie poświęcić od dłuższego czasu klubowi tyle czasu, ile bym chciał. Obecnie sytuacja się zmieniła i znowu odcisnę swoje piętno na zawodnikach, mając większą kontrolę, miejmy nadzieje z pozytywnym skutkiem. I nie chodzi tu nawet o kolejne mistrzostwa, bo to tylko efekt końcowy wielu czynników, a o serce zostawione na torze, o styl, o walkę, o trening, który potem powoduje, że jest mniej potu i krwi na meczu. Nie wymagam od moich zawodników niczego więcej, niż wymagałem od siebie kiedy sam jeździłem. Każdy ma swój „sufit” możliwości, niektórzy mają wyższą pozycję startową, ale niezależnie od tego ja chcę każdemu pomóc przebić ten sufit.

– Co poczułeś, kiedy zadzwonił Arek Szymański i poinformował cię o swojej kontuzji? Niewątpliwie uraz Arka i brak jego regularnych występów wpłynęły na siłę rażenia TSŻ-u.
– Której? Po pierwszej śmiałem się, że stary a głupi, bo sztuczek mu się zachciało na treningu. Tym bardziej że system play-off pozwoliłby nam jechać właściwie od nowa z końcem sierpnia, a do tego czasu inni mieliby czas się wykazać. Z drugą kontuzją niestety żartu nie było. Przez chwilę dopływały fatalne wieści, na szczęście skończyło się na ogromnym strachu, jako że Arek co najważniejsze pamiętał, że Daria to jego narzeczona i niczym w milionerach był w stanie wykonać „numer do przyjaciela”. Kiedy wydawało się, że mistrz świata jednak wróci na najważniejsze zmagania, przytrafiły się kolejne dwie przykre kontuzje i została mu rola widza. Arek mimo wszystko bardzo chciał jechać, nalegał na występ w Lesznie, ale nie mogłem ryzykować jego zdrowia, co Arek miał mi za złe, jednak obiecałem, że wrócimy do rozmowy, jak awansujemy do finału. Jak się potoczyła historia, to już wiemy.

– To był moment, w którym poczułeś lekki ból głowy, co zrobić, by zastąpić Arka i znaleźć zawodnika, który będzie zdobywał tych minimum 18 punktów, czy raczej ze stoickim spokojem uznałeś, że to moment, by mocniej postawić na któregoś lokalnego matadora?
– Nie, jak wspominałem, na początku sezonu wierzyłem, że Arek wróci, to też miało działać na niego mobilizująco. Do tego była to okazja, żeby pozostali mieli okazję się wykazać. I kiedy przyszedł wrzesień i kolejne złe wieści o stanie zdrowia Arka, wydawało się, że jednak reszta ekipy jest gotowa wziąć już wszystko na bary, przecież nie była to jakaś nowość…

– Gdybyś miał wskazać największy pozytyw tego sezonu w kontekście klubowym?
– Kilka rzeczy, niekoniecznie związanych z CS Superligą. Żaki pod wodzą Dawida Jeziorka szlifują technikę aż miło. Kiedy już nabiorą wzrostu i wagi, a co najważniejsze dotrwają do ścigania w wyższych kategoriach, to widzę tu duży potencjał. Organizacja Mistrzostw Europy, szczególnie niedziela, kiedy pogoda robiła wszystko, żeby storpedować nasze plany, a tymczasem dzięki zabezpieczeniu się przed imprezą w luźną nawierzchnię i pomocy straży pożarnej, kolegów z innych klubów, ba, innych krajów, tor był jeszcze lepszy niż dotychczas. W CS Superlidze natomiast rzeczy, które dla przeciętnego widza byłyby pewnie niezauważalne bez wglądu w to jak wygląda nasz klub od środka. Fajna historia Dawida Pawskiego, który w pewnym momencie już powiedział dosyć, by wrócić niczym Feniks z popiołów i to z jaką mocą. Cały czas rozwijający się Szymon Rząd i kapitan Kosma Syrkowski, który nigdy nie ma ze mną łatwo.

– Największe objawienie, czy też nieco mniej górnolotnie – zaskoczenie tego sezonu w naszym zespole?
– Na pewno stabilny rozwój Adriana Olkowskiego pozwolił kilka razy zaskoczyć inne drużyny, robił punkty które jeszcze rok temu w najwyższej lidze byłyby nie do pomyślenia. Wspomniany Dawid Pawski, przed którym jeszcze dużo nauki, ale pokazał kilka razy, że może być z niego ogromny pożytek dla klubu jeśli jego głowa będzie na właściwym miejscu.

– Zostając w temacie oczarowań – było coś, a może ktoś, kto cię zaskoczył w tym sezonie CS Superligi, CS 1. Ligi, ale i wydarzeń pozaligowych?
– Powiem szczerze, mało było w tym sezonie wyjątkowych niespodzianek. Implozje niektórych drużyn były bardziej niż do przewidzenia. Czy ktoś zrobił krok milowy robiący z niego od razu postrach ligowych torów? Też nie. Cieszy za to stabilny progres takich zawodników jak Arek Graczyk, Paweł Szkudlarek, Filip Balcer. Niestety to trochę za mało jeśli myślimy o przyszłości.

– Poświęćmy chwilę Drwęcy Kaszczorek. W przyszłym roku drużyna nie pojedzie w rozgrywkach ligowych. Jakie są powody takiej decyzji?
– Pierwszy raz w historii zostali „pozbawieni” przewodnictwa Bartka Fryckowskiego. Był to ich czas, żeby pokazać, że nie trzeba biegać za nimi i sami sobie poradzą. Czy to wykorzystali? Jako całość na pewno nie. Były indywidualne powody do dumy, czy to w kwestii jazdy, czy organizacji, ale jako całość nie zdali egzaminu. Jako klub nie możemy prowadzić akcji charytatywnej przez pół roku, dla kogoś, komu niespecjalnie zależy na jeździe. Do tematu oczywiście wrócimy, jak tylko żaki staną się młodzikami, kadetami, bo to przede wszystkim dla nich projekt do rozwoju.

– Jakbyś podsumował tę krótką przygodę Drwęcy z rozgrywkami ligowymi? W czym widzisz największe pozytywy?
– Nie taką krótką. To jednak kilka nieprzerwanych lat jazdy. Istnieją więksi potentaci, mający przecież wręcz zawodowe kluby i media, a musieli robić sobie np. roczne przerwy od rozgrywek ligowych, na dodatek nigdy jej nie wygrali, co udało się choćby Drwęcy rok temu. Chłopaki też bardzo mile wspominają sezon 2021 jako „feel good story” i tego nikt im nie zabierze.

– Czy wobec tego możemy się spodziewać jakichś roszad wewnątrz zespołu lub transferów odchodzących?
– Bez nerwowych ruchów. Natomiast zawsze im przypominam, że mają wolną rękę i z niewolnika nie ma zawodnika. W Toruniu nigdy nie będzie dramy jeśli chodzi o jakieś kontrakty, afery finansowe czy inne podobne sytuacje. Po prostu nie stać nas na to (uśmiech). Wszystko, co mamy, to wkładamy w przyszłość tego klubu. Jeśli ktoś się do nas zgłasza, to rozmawiamy, analizujemy i stawiamy sprawę jasno. Nie obiecujemy niczego na wyrost. Jest skromnie, ale wyjątkowo stabilnie jak na polski speedrower.

– To skoro już się pojawił temat transferów, choć akurat w kontekście Drwęcy, to zapytam cię też o TSŻ Toruń. Czy są przewidywane jakieś ruchy kadrowe i kiedy poznamy ostateczną kadrę drużyny na sezon 2025?
– Poznamy zapewne tydzień przed pierwszym meczem ligowym. Zwykle jest tak, że pytam, kto jest chętny kontynuować „karierę” w TSŻ i z tego miejsca działamy dalej. Bardzo profesjonalne, prawda? Zazwyczaj jest tak, że to do mnie odzywają się zawodnicy chętni reprezentować TSŻ, a i co wtedy się dzieje, to  odpowiedziałem pytanie wcześniej. Nigdy nie zaszkodzi posłuchać, to nie kosztuje. Natomiast ostatnim zawodnikiem, którego można powiedzieć, że to my ściągaliśmy do Torunia, był Marcel Krzykowski i w sumie miał to być tylko transfer typowo koleżeński, w momencie kiedy „Krzykacz” przeniósł się ze Świętochłowic do Gdańska, chcąc robić karierę na żużlu. Najpierw zadzwoniłem do przedstawicieli Śląska, przedstawiłem sprawę, że kontrakt Marcela to bardziej atrakcja medialna i na ile będziemy w stanie sobie pomóc z dwóch stron, tak też będziemy czynić, ale o jeździe nie było mowy do czasu bardzo nieuczciwego zachowania działaczy z Gdańska po kontuzji odniesionej przez Marcela. Były to trudne dla niego chwile, zaczęło się od sprawy sądowej i chciał rzucić dosłownie wszystko. Zaproponowaliśmy mu oderwanie się od tego wszystkiego i Marcel, mimo że zaczął sezon na żużlu, skończył go na speedrowerze, wydatnie pomagając nam w zdobyciu po pięciu latach przerwy mistrzostwa Polski.

– Ten sezon był dla TSŻ-u w pewnym sensie wyjątkowy, bo po raz kolejny w Grodzie Kopernika odbył się międzynarodowy czempionat. Jak dużym wyzwaniem były mistrzostwa Europy i czy jesteś zadowolony z tego, jak one przebiegły?
– I tak i nie. Miał to być debiut nowego obiektu, jednak nie chce mi się wchodzić w tego szczegóły. Uważam, że przy budżecie, jaki mieliśmy, wsparciu z Urzędu Miasta Torunia, Samorządu Województwa Kujawsko-Pomorskiego, indywidualnych sponsorów zrobiliśmy imprezę, na jaką tylko mogliśmy sobie pozwolić. Plany były co prawda trochę inne, jak już wcześniej zauważyłem, ale czujemy się spełnieni i mamy na razie dość organizacji większych imprez.

– Czy możemy spodziewać się tego, że w kolejnym sezonie w Toruniu znów odbędą się wielkie imprezy, choć w tym przypadku już w krajowym wydaniu?
– Tylko krajowe, póki nie skończymy budowy nowego obiektu oraz rozbudowy obiektu w Kaszczorku. Tor Drwęcy był budowany na szybko, jest tam jeszcze bardzo dużo do poprawy, a większość takich prac przeprowadzamy sami. Zwykle nie czekamy, aż ktoś przyjdzie i zrobi to za nas, dlatego wiemy, jak wygląda postawienie nowego obiektu od podstaw, czy też dalsza jego rozbudowa albo poprawki.

– Jak wyglądają sprawy finansowe i zawodnicze w klubie, bo zakładam że to kwestie mocno zależne i wymienne.
– Sprawy priorytetowe to: w pierwszej kolejności pozyskujemy środki na podstawowe funkcjonowanie klubu, czyli najwyższe rozgrywki ligowe seniorów i żaków. Tu przede wszystkim wyliczamy budżet, jakim musimy operować, żeby odjechać sezon, a skład tego wchodzi opłacenie ubezpieczeń, licencji zawodniczych, wpisowego do rozgrywek, treningów przed sezonem na sali, transport na mecze, zakupienie niezbędnego sprzętu do jazdy, materiały do prac torowych (wbrew temu co by się mogło wydawać, raz postawiony tor wymaga opieki non stop). Następnie patrzymy, co możemy dalej zrobić i wyliczamy koszta pozostałych rozgrywek mistrzowskich, turniejów indywidualnych. Na koniec przychodzi ocena możliwości wysłania zawodników na mistrzostwa świata czy Europy, szczególnie jeśli te wypadają za granicą.

I wychodzi nam to nieźle. Jeszcze zanim rozszalały się jakieś planowane wirusy na świecie, pojechaliśmy w 2018 do Wolverhampton na Klubowe Mistrzostwa Europy, w 2022 roku do Manchesteru i w tym roku było to walijskie Newport. W międzyczasie wspomniane przymusowe przerwy spowodowały, że dopiero w 2022 udało się zorganizować ponownie europejski czempionat i tam wysłaliśmy aż ośmiu członków klubu. Rok temu mistrzostwa w Adelajdzie i z Torunia ponownie silny kontyngent, bo sześć osób, a do tego czuwaliśmy nad kilkoma innymi osobami, które uwierzyły w nasze zdolności organizacyjne i zabrały się z nami (Zuza Klett, Radek Morawiak i Mikołaj Menz).

Organizacyjnie czujemy się nie najgorzej, oczywiście idealnie nie jest, zawsze coś lubi wypaść, wyjść inaczej, ale dajemy radę. Nie oszukujmy się, tu pieniądze stanowią ogromną rolę, ale z uwagi na nasze priorytety to udział we wszelakich rozgrywkach zawsze stanowił numer 1. Na pozostałe sprawy patrzymy potem. Nie oceniamy czy gdzieś mamy szanse wygrać drużynowo, czy indywidualnie, tylko wysyłamy chętnych.

Nie potrzebujemy pięknych systemów natryskowych na torach, a za większość prac torowych łapiemy się sami, chyba że przekracza to nasze możliwości. Tak się oszczędza, a przy okazji uczy naszych podopiecznych, że jak czegoś nie zrobią, to nikt im tego na tacy nie poda.

Zauważyłeś zapewne, że nie wspomniałem o płaceniu zawodnikom na przygotowania do sezonu czy za przyjazd na mecze. To dość proste, nigdy tego nie praktykowaliśmy i póki w speedrowerze nie pojawią się miliony, to nie ma o czym w ogóle rozmawiać. Śmieszą mnie artykuły, w których ktoś podnosi argument, że speedrower staje się coraz droższy, bo zawodnicy każą sobie płacić. Widocznie tak sobie wychowaliście zawodników. Tylko tu pojawia się ciekawy problem, najgłośniej krzyczące o tym kluby zazwyczaj, za granicę nie wysyłają praktycznie w ogóle zawodników, bo ich na to nie stać jak się okazuje. A my wolimy dać naszym zawodnikom w pełni korzystać z możliwości, jakie daje SPORT. Podopieczni klubu z Torunia rok w rok od zdaje się 2002 roku, nie opuścili żadnej większej imprezy na świecie, a ostatnie lata to naprawdę wyjazdy za granicę w dużych cyfrach. Wielka Brytania, Australia czy Stany Zjednoczone (w czasach kiedy o wizy było bardzo ciężko) to atrakcje, jakie możemy zaproponować naszym podopiecznym. Poczucie spełnienia sportowego. Móc zobaczyć kraje, jakich normalnie by nie mieli okazji zobaczyć i to przy przede wszystkim wsparciu finansowym klubu. To właśnie oferujemy i z tym pukający do TSŻ zawodnicy muszą się liczyć, ale też takie mogą mieć nadzieje.

– To skoro zaczęliśmy muzycznym akcentem, to nim też skończymy moją rozmowę. The October Leaves w utworze „Czas, ukrycie i ostatni raz” śpiewa w jednej ze zwrotek: „Przegranych walk nie pamiętam wcale. Tylko czas coś do przodu mknie”. Zapominamy o tym, co było i w przyszłym sezonie TSŻ w złotej koronie?
– Pewnie, wystarczy że zawodnicy wejdą na swój najwyższy sportowy poziom, wtedy złoto jest tylko spięciem klamry (uśmiech).

– Pawle, otrzymaliśmy także pytania od kibiców naszego klubu, którzy są zarazem czytelnikami serwisu tsz.torun.pl. Właściwie, to dostaliśmy tylko jedno. Nieznany nam autor pyta, dlaczego nie wierzysz w Bartosza Fryckowskiego?
– Wierzę, że to może być najlepszy działacz speedrowerowy na świecie!