„Kiedy na kolanach czyściłem podłogę w klubowym budynku, stwierdziłem, iż zaryzykuję” (wywiad)
Bartosz Fryckowski w ostatnich sezonach w rozgrywkach ligowych ścigał się w barwach Drwęcy Kaszczorek. W przyszłym sezonie nasz wychowanek znów stanie przed szansą założenia trykotu TSŻ-u Schoenberger Toruń. Ten powrót stał się faktem, a zawodnik w rozmowie z redakcją klubową opowiedział o odczuciach, jakie mu towarzyszą w związku z tym wiekopomnym wydarzeniem.
Konrad Cinkowski: Byłeś jednym z najczęściej pojawiających się zawodników na torze w tym sezonie CS 1. Ligi, bo więcej wyścigów na swoim koncie mają tylko Mateusz Pacek i Kamil Bielaczek. Duża liczba startów nie przełożyła się jednak na równie okazałą zdobycz punktową. Z czego to wynikało?
Bartosz Fryckowski: Od pewnego momentu minionego sezonu cały czas jechaliśmy o wysoką stawkę. Wtedy ustaliliśmy z menadżerem Arturem Pisarkiem jasne zasady. Na każdy bieg były do zrealizowania określone zadania. Dlatego czasami dwa punkty były ważniejsze niż solowe wygrane. W fazie play-off naszą specjalnością była chłodna głowa i mądre rozgrywanie meczów, co często dostrzegali rywale. Pokazaliśmy, że speedrower to sport drużynowy. Przyniosło to znakomity efekt, bo nasza drużyna wygrała CS 1. Ligę.
Ty na co dzień byłeś nie tylko zawodnikiem, ale i dyrygentem tej orkiestry o nazwie Drwęca Kaszczorek. Czy duża liczba obowiązków i tematów, które ciążyły na tobie, przekładały się na formę sportową?
Ciężko jest to ocenić. Przywykłem do takiego rytmu przez ostatnie cztery sezony. Wszystko ma swoje plusy i minusy. Z jednej strony było tak, że regularnie odrywałem się od rozgrzewek przed meczami, żeby dograć jakieś szczegóły np. związane z transmisjami i innymi ważnymi sprawami. Bywało też, że wprowadzało to chaos, przez co z biegu wyjeżdżałem na tor. Z drugiej strony czasami stanowiło to atut. Nie analizowałem pięć razy tego samego, nie szukałem dziury w całym. Po prostu jechałem. Podobnie jest z obowiązkami jako działacza, gdyż po prostu robiłem to co uważałem za słuszne i najlepsze dla klubu oraz dyscypliny. Jednak nie było źle, bo nad wieloma rzeczami niczym anioł stróż czuwał Tomasz Sandecki. Z perspektywy czasu nie żałuję, że jeszcze będąc nastolatkiem, zostałem działaczem. Dzięki temu nauczyłem się bardzo dużo. Sporo zawdzięczam Drwęcy. Z tym projektem jestem od samego początku. Nazwa, Wodnik i turkus w barwach to moje pomysły. Wszystkie piękne momenty rekompensowały godziny pracy, stres, nerwy i częste rzeźbienie czegoś z niczego.
Nie był to jednak totalnie nieudany sezon, bo z zespołem udało wam się wygrać CS 1. Ligę. Patrząc na całokształt rozgrywek zaplecza CS Superligi, to chyba spora niespodzianka, bo punkt mniej na waszym koncie i play-offy oglądalibyście na YouTube.
Przed sezonem wierzyłem, że możemy wygrać ligę. Owszem, było kilka blamażów i sytuacji, kiedy jechaliśmy wybrakowanym składem. Nie był to łatwy sezon. Trzeba przyznać, że sporo rzeczy nie wyglądało, jak powinno. Mieliśmy też pecha np. co do kontuzji i spraw osobistych naszych zawodników. Mimo tych kłód nie poddawaliśmy się, a do tego zagryźliśmy zęby do końca. Nie zawsze jest to opłacalne, ale ze sportowego punktu widzenia warto. Nasz wysiłek przyniósł piękny efekt. Naprawdę każdy bieg w fazie play-off, a zwłaszcza w dwumeczu finałowym to było coś niesamowitego.
TSŻ Schoenberger Toruń z tobą w składzie wygrał również Drużynowe Mistrzostwa Polski Młodzieżowców, a i ty dorzuciłeś ważne pięć punktów i jedno solowe zwycięstwo. To taka nuta osłodzenia tej gorzkiej kawy?
Wygrana drużyny zawsze cieszy. Tym bardziej że był to ostatni sezon w gronie młodzieżowców dla rocznika 2000, a więc dla Kuby Kościechy, Borysa Wojciechowskiego i dla mnie. Tym akcentem coś się skończyło. Wolałbym dorzucić więcej punktów, jednak w takich zawodach najważniejsze jest dobro zespołu i w pełni ufałem trenerowi. Nie uważam zeszłego sezonu za taki zły. Nie wszystkie występy się udały, jednak ominęły mnie urazy, zdobyliśmy DMP, DPP i mistrzostwo CS 1. Ligi. To naprawdę sporo.
Bartek na prowadzeniu przed Arkadiuszem Szymańskim, późniejszym Indywidualnym Mistrzem Świata
Dla części środowiska nie jest to już żadna tajemnica, a inni dowiedzą się o tym właśnie z tego wywiadu. Bartosz Fryckowski i Drwęca Kaszczorek biorą rozwód. Po tylu latach, takim trudzie, setkach godzin poświęconych ekipie z Wodnikiem na piersi… Trudno było podjąć taką decyzję?
Zdecydowanie. Zżyłem się ze speedrowerem w Kaszczorku – z ludźmi, obiektem oraz atmosferą na meczach. Po sezonie 2023 czułem coś w rodzaju sportowej pustki. Nie umiałem z siebie wykrzesać motywacji i jakoś ciężko mi szło myślenie o kolejnym sezonie. Pojawiły się namowy ze strony trenera Pawła Cegielskiego, aby wrócić do TSŻ. Nie byłem zbyt chętny, bo czułem, że nie mogę opuścić Drwęcy. Jednak, kiedy w listopadzie na kolanach czyściłem podłogę w klubowym budynku, stwierdziłem, iż zaryzykuję.
Może to bardziej separacja, chwila złapania oddechu od siebie? Wyobrażasz sobie siebie wracającego do zespołu za rok, może za dwa lata?
Nawet za kilka miesięcy. Mam nadzieję, że pojadę w jakimś meczu dla Drwęcy w 2024 roku, bo wciąż będą to rezerwy TSŻ. Absolutnie nie wypisuję się ze speedrowera w Kaszczorku. Owszem chcę pokazać się w TSŻ-cie, ale cały czas często będę przy Skierki. Także przy różnych pracach oraz treningach żaków, tak jak do tej pory. Prawdę mówiąc, kiedyś chcę wrócić do Drwęcy, lecz w roli pewniaka i lidera z prawdziwego zdarzenia, żeby dawać więcej tej ekipie niż do tej pory. A wierzę, że ta zmiana pozwoli mi stać się innym zawodnikiem.
Jakby nie patrzeć, to jednak pewien etap historii Drwęcy, ale i twojej kariery tym sposobem dobiegł końca. Teraz czas na nowy-stary rozdział, bo wracasz do TSŻ-u. Jakie towarzyszy ci uczucie?
Zmiana powinna pomóc – mi oraz Drwęcy, bo wpadliśmy w błędne koło. Trzeba było przełamania. Zobaczymy, co ten ruch nam da. A co do moich odczuć, to cóż zaczynam swoją przygodę ze speedrowerem od zera. Jestem w trakcie składania roweru na kołach o rozmiarze 27,5’. Od marca chcę się uczyć jazdy na nowo. Zupełnie inaczej pochodzę do wielu spraw niż wcześniej, przebuduję swoje zaplecze i mam nadzieję, że zmienię nawyki zarówno te torowe, jak i przedmeczowe. Moim problemem zawsze była głowa i zbyt duże wymagania wobec siebie. Zobaczymy, co będzie w trakcie sezonu, ale teraz skupiam się na tym, żeby robić swoje. Co najważniejsze, wróciła do mnie ta pasja, którą ostatni raz czułem jako junior. Regularnie oglądam różne archiwalne zawody i wyciągam z nich dużo więcej niż kiedykolwiek. Czasem trudno mi się oderwać od ekranu. Naprawdę na nowo się tym pasjonuję, a przy tym mam dystans, bo traktuję to jako odskocznię od spraw zawodowych i studiów.
W TSŻ klubowe obowiązki rozłożone są na większą liczbę osób. Wierzysz, że trochę oddechu od pracy na rzecz klubu, by znów odzyskać pasję do jazdy w lewo, pomoże ci trochę odżyć sportowo, ale i tak ogólnie?
Nie będę w stanie się zajmować bieżącymi tematami w Drwęcy, ale nie ma to związku ze zmianą barw w rozgrywkach ligowych. Ten rok przyniesie sporo zmian w moim życiu prywatnym, bo kończę studia i muszę się skupić na swoich sprawach. W klubie mam wiele obowiązków od co najmniej siedmiu lat. Taka codzienna działalność jest absorbująca i trzeba zawsze trzymać rękę na pulsie. Nie wiem też na ile czas mi pozwoli na pomaganie trenerowi żaków Dawidowi Jeziorkowi, jednak bardzo chciałbym robić to regularnie, bo daje to dużo satysfakcji. Nadal będę odpowiadał za media i promocję TSŻ, a także niektóre sprawy administracyjne oraz organizacyjne.
Z drugiej strony zmieniasz klub, w którym byłeś pewniakiem do składu na zespół, w którym będzie ci piekielnie trudno wywalczyć miejsce w meczowym składzie. Nie obawiasz się tego?
Ani trochę. Na ten moment w ogóle nie myślę w kategoriach walki o skład. Chcę się jak najlepiej fizycznie, mentalnie i sprzętowo przygotować do sezonu 2024. Jeśli będę gwarantował odpowiedni poziom, to na pewno znajdzie się okazja do regularnych występów w CS Superlidze. Jestem świadomy, że nie przychodzę jako gwiazda ani po jakimś wybitnym sezonie, dlatego znam swoje miejsce w szeregu.
Wisienka na torcie tegorocznego sezonu dla Bartka, czyli medal z rąk samego Pawła Cegielskiego
Patrzysz na ten sezon, jak na być albo nie być dalej w speedrowerze? Pod wodzą Pawła Cegielskiego albo zaliczysz progres, albo przepadniesz w szarzyźnie.
Jak teraz myślę, to pewnie też z tego względu zdecydowałem się podjąć rękawicę, żeby postawić krok do przodu. Moje ostatnie sezony miały podobny schemat. Najpierw obiecujące i solidne początki, potem zjazd w dół, a pod koniec odbudowanie. Trzeba było to przerwać. Wracając do sedna twojego pytania. Co roku tak wychodziło, że każdy sezon to być albo nie być, a jakoś wciąż jest być. Dlatego nie myślę w ogóle o tym, wolę się skoncentrować na tym, żeby mój poziom był lepszy niż do tej pory. A wiem, że będę mógł liczyć na pomoc trenera Pawła oraz starszych kolegów zwłaszcza Arka Szymańskiego.
Jakie cele stawiasz sobie na ten sezon?
Żeby pod koniec roku prezes Marcin Paradziński, trener Paweł Cegielski i kapitan Arkadiusz Szymański powiedzieli: „To był dobry sezon Barti”. Chciałbym po prostu robić fajne widowisko, przez co mieć swój realny wkład w obronę Drużynowego Mistrzostwa Polski. Indywidualnie jedynym celem jest awans do finału Mistrzostw Europy.
W kuluarach mówi się, że twoja forma ma eksplodować idealnie na czas mistrzostw Europy. Czyli co, warto postawić na ciebie kilka srebrników u bukmachera?
Śmiało, jeśli masz, to możesz stawiać miliony (śmiech). A na poważnie, to obrałem sobie za cel awans do finału Indywidualnych Mistrzostw Europy z kilku powodów. Po pierwsze to zawody odbędą się w Toruniu, fajnie by było na własnym torze brać udział w takim spektaklu. Po drugie to będzie najważniejsza impreza sezonu, a do tej pory nie zaliczyłem żadnego seniorskiego finału. A po trzecie taki cel mi mocno pomaga. Bycie w najlepszej szesnastce Europy to nie taka prosta rzecz, przez co mam inną skalę i muszę przełamywać bariery oraz poważniej podchodzić do tematu. Mam też motywację, żeby mimo wielu codziennych obowiązków znajdować czas na treningi i robić to z uśmiechem.
Dziękuję za rozmowę. Panie Bartoszu, może zechce pan coś przekazać na koniec od siebie, tak z głębi serca?
Chciałbym podziękować bliskim, a szczególnie mojej ukochanej Oli za wyrozumiałość i przestrzeń do realizacji pasji. Chcę też podziękować wszystkim kibicom i kolegom z Drwęcy za doping, wiarę oraz wsparcie, chociaż po rozmowach z Wami wiem, że moja decyzja nie wiele zmienia w naszych relacjach, to jak już wspomniałem wcześniej, mówię tylko „do zobaczenia”, bo jeszcze na Skierki wrócę. Dziękuję też trenerowi Pawłowi Cegielskiemu, Arkowi Szymańskiemu, Dawidowi Jeziorkowi i Adamowi Bożejewiczowi za wszystkie bezcenne rady.