Paweł Cegielski: Stanowimy fajną dysfunkcyjną rodzinkę. Bas wyrzucony drzwiami wracał oknem (wywiad)

Musimy od nowa budować zwycięską atmosferę, która powstaje za kulisami, a nie na papierze w wywiadach. Stanowimy fajną dysfunkcyjną rodzinkę, która kłóci się 99% czasu, by w finalnym momencie pojechać jak stare dobre małżeństwo – powiedział w wywiadzie Paweł Cegielski, który opowiedział obszernie o finałach CS Superligi oraz o tym, co było w minionym sezonie i co być może w nowym.

Konrad Cinkowski, tsz.torun.pl: Ostatni wyścig ligowy w sezonie 2022. Bieg, który decydował o losach Drużynowego Mistrzostwa Polski. Co czułeś w parku maszyn tuż przed tym, gdy taśma poszła do góry?

Paweł Cegielski (trener TSŻ-u Schoenberger Toruń): Spokój. Niesamowity luz. Co prawda serce biło jak szalone i eksplozja radości po przejechaniu linii mety przez zawodników była niesamowita, ale od początku wiedziałem, że ten bieg, w takim układzie, może mieć tylko jedno zakończenie. Wszystko przebiegło zgodnie z planem. Wiadomo, że po fakcie brzmi to raczej głupio, ale po odjechaniu pierwszego spotkania wiedzieliśmy, że jesteśmy już drużyna zdecydowanie silniejszą. Problem stanowił natomiast w rewanżu gnieźnieński tor i specyficzne pola startowe, jednak wiedzieliśmy po meczu w Toruniu, że jesteśmy po prostu lepszą drużyną. Bardziej eksplozywną i zdeterminowaną, a przede wszystkim ekipa jeździ z fantazją, która co prawda nie zawsze popłaca w takich momentach, ale jeśli trochę się to utemperuje, to efekt musi być jeden – wygrana w dwumeczu. Pokazaliśmy zresztą w Gnieźnie, że to nam należy się to zwycięstwo, po prostu bardziej nam zależało. Mimo przegrywanych startów odczarowywaliśmy ten specyficzny owal, wyprzedzając częściej na trasie niż gospodarze.

– Co prawda remis to remis i on dawał wam triumf w lidze, ale czy ty rozpatrywałeś któryś z wariantów tego remisu? Mam tutaj na myśli, czy wolałeś w takim przypadku, aby prowadził twój zawodnik, ale był narażony na ataki dwóch rywali, czy też, aby twoi podopieczni jechali na miejscach drugim oraz trzecim i tym samym musieli uważać tylko na jednego rywala.
– Obydwie opcje mieliśmy omówione w parkingu. Oczywiście, że miejsca drugie i trzecie byłyby mądrzejsze i tego by oczekiwano od nas, ale chcieliśmy zrobić tego mistrza z polotem, bez kombinowania. Zaskakując naszych rywali, chcieliśmy postawić kropkę nad „i”.

– Wybór obsady na biegi nominowane, był najtrudniejszym wyborem w twoim speedrowerowym życiu?
– Bieg pierwszy nie stanowił większego wyzwania. Chciałem wywalczyć sześć punktów, a w najgorszym przypadku pięć. Panowie Zac (Payne) i Jakub (Sawiński) plan zrealizowali. Bieg drugi za to na początku miał wyglądać inaczej. Tak czy inaczej, rolę „zamykającego” miał pełnić Arek, który był tego dnia pozytywnie naładowany. Po prostu zmieniliśmy zawodnika do zamknięcia (śmiech). Poza tym Kuba Kościecha narzekał, że „czuje zbyt dużo motylków w brzuszku” i woli być tym, który zajmie się robieniem zamieszania przez cztery kółka.

– Arkadiusz Szymański w wywiadzie dla serwisu CS Superligi powiedział, że ze spokojem przekazałeś mu jedno zdanie: „Na ten bieg czekałeś cały sezon. Masz zielone światło! Wierzę w Ciebie.”. Możesz wyjaśnić, na co dałeś mu to „zielone światło” i tak z ręką na sercu, nie miałeś obaw, że może tego nie wytrzymać?
– Arek wiedział, czego ja od niego oczekuje, a przede wszystkim, czego on od siebie oczekuje. „Zielone światło ” to było po prostu dodanie mu pewności siebie, że robiąc to, co założyliśmy, realizuje nie tylko swój plan, ale i drużyny. Upiekł tego dnia dwie pieczenie na jednym ogniu. Może nawet z trzy, bo pokazał że jeśli dawalibyśmy tytuł MVP finałów, to zdobyłby go bezapelacyjnie.

– Dla ciebie nie był to pierwszy finał, ale po raz pierwszy stanąłeś na najwyższym stopniu podium w roli trenera, a nie zawodnika. Które finały były dla ciebie bardziej emocjonalne?
– Jako zawodnik człowiek miał więcej wpływu na wszystko, ale też stres był większy. Wiedziałem, że jeśli coś zepsuje, to będzie moja wina i to ja będę musiał spojrzeć w oczy kolegom z drużyny. Jako trener jest to zupełnie inne doświadczenie. Przede wszystkim, to ty musisz zmotywować resztę drużyny, ustawić ich taktycznie i być gotowy na kilka różnych scenariuszy spotkania. Nie możesz pokazać zdenerwowania w kluczowym momencie i pozostać bez planu „B”, „C” czy nawet awaryjnego. Na koniec musisz podjąć pewne ciężkie decyzje za zawodników. Tym razem zadziałało wszystko w odpowiednim momencie i mieszanka młodości oraz polotu wspólnie ze sporym już doświadczeniem dała nam fajne, a przede wszystkim zwycięskie widowisko razy dwa.

– U Ciebie obowiązuje jedna zasada – albo szczera rozmowa albo wcale. Więc podsumowując finały, pytam wprost, czy Paweł Cegielski widział przed sezonem TSŻ Toruń w roli mistrza Polski?
– Zawsze w głębi serduszka wierzy się w mistrza, ale realnie widziałem nas walczących o brąz albo w heroicznym boju przegrywających złoto.

„Arek wiedział, czego ja od niego oczekuje, a przede wszystkim, czego on od siebie oczekuje” – mówi Paweł Cegielski

– W sporcie obowiązują pewne złote maksymy. Jedna z nich głosi, że łatwiej jest atakować, niż się bronić. Jednak patrząc na wasze ruchy transferowe, a właściwie, to jeden konkretny, czyli pozyskanie najskuteczniejszego zawodnika CS Superligi – Dawida Basa można odnieść wrażenie, że trudno będzie komukolwiek wam podskoczyć.
– Zdecydowanie przyjemniej atakować niż się bronić, choć niekoniecznie na samym torze. Z Dawidem natomiast znamy się od lat. Na dodatek był bardzo blisko drużyny w ostatnim czasie, szczególnie po tym jak oszukano go we Wrocławiu. On wie, czego może się tu spodziewać i myślę, że to nim kierowało, by właśnie tu znaleźć drugi dom, bo pierwszy zawsze będzie miał w Świętochłowicach u wspaniałych państwa – Sylwii i Mirka Basów, których serdecznie pozdrawiamy, a także przy Alejach Parkowych 11. My natomiast z takim zawodnikiem urastamy do miana kandydata numer jeden zdobycia mistrzostwa Polski. Tu nie ma co ukrywać. Natomiast nie w Dawidzie widzę największą moc w nadchodzącym sezonie, ale w młodej gwardii, która będzie mocno walczyć o formę na mistrzostwa świata na Antypodach. W tym roku celem pierwszym były Mistrzostwa Europy, budowaliśmy moc właśnie na przełom lipca i sierpnia, co uważam, że wyszło bardzo dobrze. Dalsza dyspozycja była już tylko pochodną bazowania na tym co wypracowaliśmy wcześniej.

– Na pewno kontrakt z tym zawodnikiem daje wam gwarancję wielu punktów. Czy w takiej drużynie, jak TSŻ możemy mówić, że była jeszcze jakaś luka do wypełnienia przez właśnie takiego zawodnika?
– Dawid nie będzie maszynką do zdobywania punktów, nie ma też wnosić do drużyny zbytniej pewności siebie. Ma być za to filarem, na którym drużyna ma się oprzeć, podobnie jak to było w poprzednich rozgrywkach w przypadku Arka Szymańskiego. Cieszę się, że ten ciężar się teraz rozłoży i to nie tylko na ich barkach… Czy Dawid był potrzebny? Pewnie bez niego byłoby dużo ciekawiej, ale śmiejemy się, że wyrzucony drzwiami wracał oknem i nie sposób było go powstrzymać przed jazdą dla TSŻ.

Już za kilka miesięcy Dawida ujrzymy przy ul. Bielańskiej w jedynych słusznych barwach

– Czy Dawid Bas i Szymon Rząd to jedyne nowe twarz w TSŻ-cie na sezon 2023, czy przewidujecie kolejne ruchy?
– Szymon jest nie tylko bardzo dobrym młodzieżowcem, ale też specjalistą od złodziei w Biedronce. Szybkie nogi tego zawodnika mogą wnieść dużo dobrego do drużyny. Myślimy również o bardzo ciekawym projekcie, którego kluczowym punktem jest nasz angielski brat, Zac Payne. Więcej szczegółów już niedługo.

– Drugi złoty medal z rzędu będzie też historycznym wyczynem dla TSŻ-u, bo choć pięciokrotnie wasz klub Drużynowym Mistrzem Polski, to nigdy wam się nie udało obronić tytułu.
– W życiu nie ma pewników. Nie zawieszajmy medali przed sezonem. Przed tym sezonem Orzeł był w 99% faworytem, a walczyć z nimi o prymat miała właściwie Szarża. Jak się to potoczyło, widzieliśmy. Już w tym roku mieliśmy ogromne problemy z uwagi na kontuzje. Oczywiście jesteśmy dobrej myśli na nadchodzący sezon i obrona tytułu to główny cel kolektywu, jakim jest drużyna, ale nic nikt nikomu w speedrowerze nie daje za darmo. Poza tym musimy od nowa budować zwycięską atmosferę, która powstaje za kulisami, a nie na papierze w wywiadach. Stanowimy fajną dysfunkcyjną rodzinkę, która kłóci się 99% czasu, by w finalnym momencie pojechać jak stare dobre małżeństwo.

– Mając obecną wiedzę na temat kadr i ewentualnych ruchów, którą drużynę wskazałbyś na najgroźniejszego rywala w walce o Drużynowe Mistrzostwo Polski?
– Już bardzo silną ekipę zbudowała OS Omega Ostrów, a pewnie jeszcze nie powiedzieli ostatniego słowa na rynku transferowym. Nie wierzę, że Orzeł Gniezno nie wykona jeszcze jakichś ciekawych ruchów. Cicho jak na razie w Lesznie, ale zakładam, że tam będzie mocny zaciąg z Wysp Brytyjskich. Kluczem może też być, jaki klub wybierze Marcin Szymański, co od razu podniesie wartość jego drużyny do poziomu pretendenta do tytułu mistrza Polski.

– Co może być kluczem do sukcesu TSŻ-u?
– To samo co w tym roku. Trening, trening i jeszcze raz trening. Do tego analiza przedmeczowa, pomeczowa, którą myślę, że opracowaliśmy najlepiej w Polsce, szczególnie pod koniec sezonu. Cały czas musimy też pracować nad sobą i naszymi charakterami, bo speedrower to nie tylko cztery kółka w danym biegu.

– A czy widzisz jakiś element / czynnik, na który musicie uważać, bo on z kolei może was zatrzymać w drodze po szóste złoto?
– Takich czynników może być dziesiątki: kontuzje, sprawy osobiste, pech, zbytnia pewność siebie, czy po prostu niedyspozycja dnia. Ale zaczynając już od grudnia, chcemy te wszystkie czynniki zminimalizować do promili, tak, by w sezonie cieszyć się jazdą, co z kolei da wyniki. Zawodnicy będą mieli też swoje osobiste cele, co może tylko pomóc w osiągnięciu wierzchołka góry przez drużynę.

– Czy patrząc na skład TSŻ-u, zestawienia waszych rywali oraz metrykę zawodników, widzisz w TSŻ kandydata do ligowej hegemonii i powtórzenia wyników dwóch drużyn, które w przeszłości kilka razy z rzędu wygrywały ligę – Orła Gniezno (1999-2002) oraz Szawera Leszno (2006-2009)?
– Sukces w speedrowerze obecnie zapewnia praca przede wszystkim z młodzieżą i dziećmi. Jeśli pozostaniemy na ścieżce, jaką wyznaczyliśmy sobie w roku 2018, to myślę, że możemy osiągnąć dużo dobrego. Czy będziemy ligowym hegemonem? Okaże się wkrótce. Zrobimy wszystko, żeby klub rósł w siłę od podstaw, a nie gdzieś tylko wysoko, będąc skupionym na walce o najwyższe cele. Silne fundamenty to może nie gwarant sukcesu, ale na pewno jego najważniejszy składnik.

– Speedrower to jednak nie jest tylko CS Superliga, ale także szereg imprez krajowych, a w tym sezonie także europejskich. Jak podsumowałbyś ten sezon poza ligowy w wykonaniu swoich zawodników?
– Worek medali. Tak można określić ten sezon. Gdybym miał wymieniać wszystkie, to zajęłoby to nam więcej miejsca niż dotychczasowy wywiad. Więc skupmy się na najważniejszym. Świetna praca trenera Dawida Jeziorka z żakami dała nam dwa medale indywidualne i srebro w drużynie, która zresztą była najmłodsza w samym turnieju finałowym o mistrzostwo Polski. Starsi również dorzucali po kilka medali od siebie w różnych konkurencjach. Finał Indywidualnych Mistrzostw Polski dał nam trzy pozycje od drugiej do czwartej. Kuba Sawiński i Fryderyka Wojciechowska zdobyli Europę, a w kadrach mieliśmy w sumie pięciu zawodników, którzy nadawali ton swoim drużynom.

– Największy progres w tym sezonie zdaniem Pawła Cegielskiego poczynił…?
– Gdybym wskazał jedną osobę, to bym nie mógł chyba spojrzeć spokojnie w lustro. Przede wszystkim Fryderyka. Trzeci rok startów i ciągłe, regularne postępy. Ciężką pracą, ale i błyskiem w oku zdobyła kobiecy szczyt, pokazując w Anglii bardzo ładną, ale i ostrą jazdę. A to jeszcze nie jej ostatnie słowo.

Kuba Sawiński od początku sezonu stawiany w ciężkiej sytuacji odpłacił najlepiej jak mógł w najważniejszych dla niego i klubu momentach. Czyli w Anglii i podczas finałów CS Superligi. Kosma Syrkowski przebył długą drogę w trakcie sezonu i może nie zawsze jego turniejowe wyniki na to wskazywały, to jednak zrozumiał w końcu, co jest ważne i na tym polu zrobił ogromny progres. W przyszłym roku mam nadzieję, że zobaczymy jeszcze lepszą wersję tego zawodnika. 

Adrian Olkowski, który po kilkumiesięcznej pauzie wrócił do jazdy, pokazał kilka razy takie cojones, że aż bałem się, w pozytywnym sensie, pomyśleć co by było gdyby trenował z drużyną od zimy. Antek Bosak wyrasta nam na niezłego zawodnika, pokazując w pewnych momentach wręcz oznaki geniuszu mimo młodego wieku. To takie największe moje powody do zadowolenia. Natomiast każdy zrobił w tym sezonie progres, od Arka Szymańskiego po Maksa Bębacza. Przecież gdyby nie to, nie byłoby tylu chwil szczęścia.

– To na koniec, czego życzyć TSŻ-owi na sezon 2023, poza obroną mistrzowskiej korony?
– Bezkontuzyjnej jazdy w pierwszej kolejności. W drugiej, żeby dalej nad nami czuwały nasze Anioły, które w trudnych momentach odpowiednio nas kierowały i pozwalały wiązać koniec z końcem. W trzeciej wielu mecenasów sportu chcących zobaczyć naszych zawodników w Australii podczas zbliżających się mistrzostw świata. W czwartej dalszego wsparcia, jakiego udzielają TSŻ-owi Bartek Fryckowski i Borys Wojciechowski. Bez ich pomocy klub byłby na poziomie preindustrialnym. I na koniec, ale nie na końcu: rodziców, rodzin, przyjaciół, kolegów i koleżanek chcących oglądać nasze gwiazdki w akcji co weekend. Dla Was jeździmy i dla Was chcemy dalej się rozwijać.